czwartek, 27 września 2012

Konkurs

”Do tańca trzeba dwojga” – krótka rozprawa autorska o przeszłej dobrej modzie, a współczesnej – strutej. O relacjach, które tworzą owe mody

Pracę swą rozpocznę od nieukształtowanej perełki, baroku.
Modę barocco widzę jako niecodzienną strojność, wyrazistość, połyskujące lica
i ciężkość w uniesieniu jej... w znaczeniu sukni tej.
Kokardy, piękne kokardeczki. Kunszt jest nie do podrobienia. I taką staram się widzieć modę po dzień dzisiejszy, będącą pełną genialnych (i stosunkowo tanich) materiałów, obszytą perfekcjonizmem wykonania i dobrego wykończenia.

Gdzieś zostało napisane, że sektor mody rozkwitł w latach międzywojennych
i w okresie po II wojnie światowej. Niestety, dwie ostatnie dekady to blednące promieniowanie przygasającego Słońca (w znaczeniu świata) .
Dziś, dokładnie dziś, świat mody serwuje nam „barokowe dzieła”.
„Wielcy” służą czasem, spełniają marzenia, ale oczekują sutego wynagrodzenia. Chriastian Dior czy Valentino, bowiem tylko oni są godni, to geniusze swojego fachu, ale też asy „Wielkiego Krawiectwa”.
Haute couture powinno być dostępne w wersji „cheap and chic”, jednakże nie jako „prêt-à-porter”, a jako niższy label, tak aby przeciętni śmiertelnicy mogli zasłużyć na odrobinę wypracowanego „luksusu”. Czy mam rację? Oczywiście, choć jest to wtrącenie nie na miejscu. Żyjemy na krechę, kupujemy za dużo i pragniemy uznania w oczach tych rzekomo „lepszych i fajniejszych”.

Cofam się w rozrachunku. Nie będę górnolotna i nie oczekuję wyglądu ponad miarę swoich możliwości. Nie zachłysnę się mówiąc, że marka „F&F”, a dokładniej „ta z TESCO” jest dość okay pod względem jakości, wykonania i ceny. I to ona tworzy „zdrowy romans”, mogący znieść kwas - ludzką krytykę, pomiędzy nami a modą, niewygórowaną modą.
Niegdyś, kilka lat temu, ubóstwiałam hiszpańską sieciówkę „ZARA”. W Polsce była to marka optymalna dla każdego, natomiast czym jest ona teraz? Małym domem (wielkiej) mody, ultra wysokimi cenami i nie do końca akceptowalną jakością. I my wszyscy JĄ kochaliśmy do czasu... Teraz marka nie gra fair play. Wykorzystała znak towarowy „Christian Louboutin” i miała tupet, aby sądzić się z obuwniczym bóstwem mody. „Relacja” byla wprost idelana, ale upadła, bowiem szczera miłość musi się na czymś opierać, prawda?
A skoro brnę, to czy Maja Sablewska jest dobrą reklamą dla MOHITO?
Reprezentuje styl nie z bajki tej marki, zatem nie może być mowy o udanym partnerstwie. Idąc wytyczoną sobie drogą, nie przemilczę Katarzyny Tusk. Nie mam nic do bloggerek, bo i sama nią jestem, jednakże chwalę słowa Pani Joanny Bojańczyk, że „... styl na ZARĘ jest żadnym stylem”. Zatem pytam „No, i co z tą modą Pani Kasiu? To chyba nie o takie „połączenia” nam się rozchodzi?”.
I w sumie mogłabym tak się rozwodzić w nieskończoność, ale... moda i jej relacje, to nie tylko polski rynek i moja opinia.

Może warto zapytać: A jak to dzieje się na Wschodzie? I niekoniecznie takim już dalekim. Najprawdopodobniej Chiny osiągną swój cel i staną się drugą potęgą przemysłu luksusowego, pozostawiając w tyle Japonię. Chińczycy przodują nie tylko w kupowaniu. Inwazja azjatyckich talentów na rynku europejskim nie jest zła, tylko czy musi być ona w takiej skali? My jako Unia bardzo chętnie otwieramy się na nowości, ale nie żeby ONI zalewali nas dosłownie.
Pociągnę i dorzucę coś jeszcze. Naszywka „Made in China” nie wywołuje smutku, kiedy kupuję sweterek polskiej, aspirującej do bycia "trochę wyższą" marką, jednakże „Made in EU” na koszulce od „Dolce and You” jest już inną bajką. Staram się pojąć nową politykę branży luksusowej, która została zachwiana kryzysem ekonomiczno-gospodarczym z lat 2008-2010, niemniej luksu musi pozostać luksusem.
Po raz n-ty czytam pytanie Patrizio Bertelli, dyrektora generalnego Grupy PRADA NV, „What do you care where I make my shoes?” i średnio czuję ochotę, aby rozwodzić się dalej, „on & on” nad powyższym wpisem, bo nie widzę szans na przetrwanie romansu DROGICH rzeczy Z BIEDNYMI krajami.
Moda, moda… Zgubna moda…
Nie bez powodu powracam myślami do przeszłości i po raz kolejny przywołuje Azjatów.
Słynna Coco Chanel projektowała dwie sezonowe, bardzo bogate ilościowo kolekcje.
I klientela kupowała. Sadzę, że nikt nie narzucał swojego zdania, że tylko „dwie kolekcje” wchodzą do modowego obiegu.
Dzisiaj, jest troszeczkę inaczej. Sklepów, a może bardziej elegancko „boutique” jest pod dostatkiem.
„Wystrojowe” kolekcje sklepów zmieniają się raz na dwa tygodnie, i nie widzę w tym nic zdrożnego, tylko cykliczność mody (tutaj mam na myśli trendów) jest nienaturalna.
Do niedawna musiało upłynąć minimum od 10 do 15 lat, aby jakiś trend zatoczył koło, wchodząc do obiegu, rozwijając się i nieuchronnie upadając. Lakierowane, szerokie paski były „cool” pięć lat temu, a na zbliżający się wiosenno-letni sezon, na nowo są lansowane przez francuski „higher level” brand. Takie rozwiązanie „mnożenia trendów” bez liku wydaje się być okay, bowiem mogę zaoszczędzić pieniądze i pozostać „na topie”. Z drugiej jednak strony, przesyt modą (stylami) wywołuje niestrawność, bo chyba nie chodzi o to, aby „wszystkiego było w brut”, nie wspominając o Azjatach...
i ewentualnych powiązaniach.

Raf Simons powiedział, że „XXI wiek nie zaczął się w roku 2000 – zaczyna się teraz, w czasach niepewności” .
Moda lubi flirtować, zawierać przelotne romanse, jednakże nie wszystkie są dla niej pożyteczne. Potrafi też mścić się i bezlitośnie odrzucać „dobrych, aspirujących i zmęczonych” w niepamięć.
Natomiast ja uważam, że wszystko, co przytrafia się światu mody ma swoje uzasadnienie, nawet jeśli z czasem, „ta krótka znajomość” kończy się niepowodzeniem.
Wszystko, co „doświadcza” modę, tworzy naszą kulturę i uczy projektantów.

... Skromnie tylko dodam, że po burzliwej miłostce, „back to basic” może się okazać najlepszym rozwiązaniem i wskazać drogę na nowy związek.

poniedziałek, 17 września 2012

Oto i ona, Marta Boliglova

O czym tu pisać? O Marcie czy chaosie? A może o Chaos'ie Marty Boliglova?

Miało być hucznie, tak fantastycznie, nawet pysznie. A wyszło tak zwyczajnie. Początkowo pomyślałam "Poznańskie vanity fair" i próżny ten, kto pomyśli, że "chodzi o przerost formy nad treścią", jednakże organizacja to nie jest mój kawałek chleba.
Miniony week-end miał pewne, dobrze ogłaszane wydarzenie "Celebration Fashion Festival". Mnie jednak zabrakło i Celebration i Fashion- przynajmniej tej na miarę tak dobrze rokującego eventu.
Plus to atrakcje. Młoda następczyni Lany del Rey czy początkujący projektanci (naszej) mody, którzy bez skrępowania pokazali swoje modele, mając
(w przysłowiowym) nosie krytykę niezainteresowanej publiczności. Ja jednak czekałam na Martę Boligłowę.

Poznańska projektantka tworzy od roku. W końcu odnalazła siebie, zrobiła szach & mat - który stanowi jej markę "Chaos by Marta Boliglova". I jest to nazwa definiująca treść, jej treść.
Bezcelowo szukać minimalizmu, Chanel'owskiej klasyki czy harmonii (u) projektów. Jest ostro, drapieżnie i całkiem smacznie. Pierwsze jej projekty, rzeczę "początkujące kroki" - sukienki. Teraz, po roku i kilku sukcesywnie,
i z pełnym sukcesem wydanych kolekcji, jest "z pazurem". Sama Ona jest marką, przywdziewając model - sukienkę z piórem, z cekinami, która z czasem może stać się "klasykiem" jak "mała czarna". Ironia? Nie, po prostu talent Pani Marty.

Wyjątkowo cierpliwie czekałam na najnowszą kolekcję "Military Glam".
Preview nie zadowolił Klientek, natomiast jej całość robi "wow". A moje "wow", to przede wszystkim jakość. Doskonale skrojone materiały i drobiazgowość. Wymieniam dalej, i stawiam na TOP'owość, zatem burgund i khaki? Zieleń? Nie, to przecież ultra modny militarny kolor.. Nie bez kozery :)
Wykończenie musi być na temat, i dołączają odznaki na kaszmirowych plecach. Toczki? Sa dostępne w Chaos'ie.
Nie mogło zabraknąć mojego ulubione zestawu, a wiec połączenia "góra i dół". Mam na myśli spodnie & surdut w wężowym wydaniu. Kolejne brawa, to spodnie z srebrzystym blaskiem. Prosta bluzka? W kolekcji u Marty, ale z materiałem nakładającym się na plecach.
Projektantka wybrała również koronki, pojawiła się akcentowana beżowa sukienka z złotym obszyciem, czy aksamitny płaszcz na wzór angielskiego trencza.
Nie bez powodu, kolekcja Marty została przedstawiona na samym końcu, bowiem to co najlepsze.. zawsze jest na końcu.

Czy było nachalnie? Z czymś przesadziłam? Chyba nie, po prostu kolekcja "Military Glam" zachwyciła mnie od pierwszego projektu.

Już niebawem będę więcej i bardziej punktualnie publikować, a tymczasem żegnam Was.

Uszanowania,
as

Podziękowania dla Pani fotograf, Ani Szubert (www.bizzarestudio.com) za udostępnienie zdjęć.